Przyszedłem do Wrocławia z tarczą

Bracia Karamazow” Dostojewskiego liczą ponad tysiąc stron. Już wstępny ogląd tej powieści na bibliotecznej półce i świadomość, że jej akcja toczy się w realiach XIX-wiecznej Rosji, zatem w odległej przeszłości, powodują, że wielu mocno się zastanowi zanim po nią sięgnie. Teatr Polski we Wrocławiu sięgnął i pan dostał w tym spektaklu jedną z głównych ról (premiera 14 kwietnia). Co jest takiego w „Braciach Karamazow”, że znajdą się w repertuarze Teatru Polskiego? – pytam Marcina Piejasia, który wcielił się w postać Iwana, jednego z braci Karamazow.

  • Aktualność. To jeden z najwybitniejszych utworów literatury światowej poruszających kwestie relacji między religią a państwem i w ogóle mówiących o państwie przez pryzmat losów jednostki. O tym się w wielu kręgach żywo dyskutuje. Poza tym cały ten utwór ma wydźwięk biblijny, mówi o czymś, co się nigdy nie zdarzyło, a jednak trwa od zawsze – niczym mythos. Co więcej, to świetny materiał dla aktora i zarazem wyzwanie, z którym warto się zmierzyć choćby dlatego, że taka propozycja to nie codzienność. Łatwiej dziś zagrać w komedii niż w dziele tego formatu, co „Bracia Karamazow”. Inna sprawa, że język Dostojewskiego i obszerność tego dzieła – ponad tysiąc sto parę stron – wymagają niesamowitej pracy aktorskiej, żeby się przez to wszystko przebić, zagłębić i uchwycić wątek, który jest istotny dla współczesnego człowieka.

  • Mówi pan, że trudno o propozycję aktorską związaną z literaturą tej miary, co „Bracia Karamazow”, a przecież to nie pierwszy pański kontakt z Dostojewskim.

  • Rzeczywiście, moja przygoda teatralna zaczęła się od Dostojewskiego, bo u świętej pamięci Barbary Sass w Teatrze Słowackiego w Krakowie zagrałem w „Idiocie” jeszcze przed szkołą teatralną, tyle że był to mały epizod w bandzie Rogożyna. Później był debiut u Krystyny Jandy w utworze Czechowa, zatem nadal miałem kontakt z wielką rosyjską klasyką teatralną. Choćby dla tego warto uprawiać ten zawód. Potem grałem w komediach, lubię bawić widownię, jednak to dzieła zupełnie innego wymiaru. „Bracia Karamazow” to dzieło z pogranicza religii, socjologii, poruszający najważniejsze kwestie egzystencjalne. Mówi o rzeczach podstawowych.

– Dla Wrocławia zostawił pan teatry warszawskie, gdzie zaczął pan odnosić sukcesy. Nie żałuje pan zmiany?

  • Absolutnie nie żałuję. Aktorstwo to zawód, w którym robi się wiele różnych rzeczy. Im więcej aktor robi, tym bardziej się rozwija. Żeby zagrać dobrze w komedii, trzeba dotknąć też materiału poważnego. Wszystko w tym zawodzie płynie, łączy ze sobą, nie ma czegoś takiego, że się coś porzuca dla czegoś innego. Po prostu buduje się swoją technikę i swoje umiejętności za każdym razem głębiej. Po to, by lepiej wykonywać ten zawód.

  • Zakorzeni się pan we Wrocławiu, czy to tylko etap w drodze do kariery?

  • Cieszę się, że miałem okres szukania, poddania się wolnemu rynkowi, to daje wiele pokory i uczy szerszego spojrzenia na to zajęcie. Ale jeśli cały czas szuka się pracy, cały czas się „castinguje” (a na tym też polega ten zawód) to w pewnym czasie przestaje się robić role, a tylko goni się za pracą. Bardzo mnie to zmęczyło. Z pracy w Teatrze Polskim we Wrocławiu więc się cieszę i to w nim zamierzam budować swą pozycję. Pozycję w teatrze buduje się przez ciężką pracę.

– Ale pan wygrywał castingi.

  • Owszem, wygrywałem. Przyszedłem do Wrocławia z tarczą a nie na tarczy. Zrezygnowałem z musicalu w Teatrze Syrena, żeby móc wziąć udział w próbach do „Braci Karamazow” i tego nie żałuję. Premiera w „Syrenie” już się odbyła, z powodzeniem, z czego się cieszę. Ale to zupełnie inny rodzaj teatru gatunkowo. Takich musicali mogę zrobić jeszcze kilka w swoim życiu, a w „Braciach Karamazow” nie wiem kiedy będzie mi dane zagrać kolejny raz. Chcę wykorzystać ten moment, żeby sięgnąć po wyzwanie, które wymaga ode mnie najwięcej pod względem zawodowym.

  • Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Marek Perzyński © wszelkie prawa zastrzeżone

Na zdjęciach: Marcin Piejaś.

Fot. Marek Perzyński