Ślęża (718 m n.p.m.): tłumy na sylwestrowej mszy św., fajerwerki i… człowiek-choinka

Punktualnie o północy na wieży kościoła na Ślęży zabił dzwon, a wokół strzelały fajerwerki. W przedsionku kościoła strzelały zaś korki od szampana, gospodyni proboszcza częstowała grochówką, kawą, herbatą i domowym ciastem. A przed chwilą zakończyła się msza święta, w której uczestniczył tak wielki tłum wiernych, że zajęte były nawet schody do kościoła i platforma widokowa.

Ks. dr Ryszard Staszak, proboszcz, był wręcz uskrzydlony, widząc tak wiele osób, które postanowiły zakończyć rok 2017 i rozpocząć nowy 2018 w łączności z Najwyższym. Wraz z nim mszę św. celebrowali: ks. Stanisław Jóźwiak (proboszcz parafii pw. Miłosierdzia Bożego we Wrocławiu), ks. Marcin Milian (wikariusz parafii pw. NMP Matki Miłosierdzia w Oleśnicy), ks. Tobiasz Matkowski (pracownik Metropolitalnego Sądu Duchownego we Wrocławiu) i ks. Jakub Bartczak (wikariusz w parafii w Sulistrowicach, która obsługuje duszpastersko kościół na Ślęży).

Pod koniec mszy św., w słowie do wiernych, ks. dr Staszak dziękował za pomoc w remoncie kościoła, opowiadał, co jeszcze warto zrobić na Ślęży, by miejsce to nabrało wymiaru edukacyjnego. – Bez Państwa pomocy nic bym tutaj nie zdziałał – mówił wzruszony.

Przede wszystkim uratowano kościół, który groził zawaleniem w efekcie… prac archeologicznych. Owszem, odkryto fundamenty piastowskiego zamku, ale nikt nie kwapił się, by je wyeksponować przywracając jednocześnie świątynię do celów kultowych. Zrobił to dopiero ks. dr Staszak, przy wydatnej pomocy ks. dra Józefa Kupnego, arcybiskupa metropolity wrocławskiego. Jest to obecnie miejsce kultury i kultury. Odbywają się w nim regularnie koncerty, z czego korzystają wierni i turyści. Ks. Staszak na tym nie poprzestał. Zamierza otworzyć na Ślęży muzeum o historii tej niesamowitej góry.

Ślęża w sylwestrową noc była oblężona. Wiele osób postanowiło przywitać nowy rok na jej szczycie korzystając z tego, że noc zapowiadała się ciepła i widoków nie przysłaniały chmury i mgły. Na polanie szczytowej zapłonęły niezliczone ogniska. Po drodze ze szczytu można było minąć człowieka-choinkę (owiniętego świecącymi elektrycznymi lampkami choinkowymi), człowieka bez butów (gdzieś po drodze je zgubił) i całe mnóstwo wędrowców zawianych, choć nie było zamieci. No, ale to jedyna taka noc w roku, więc różne rzeczy zdarzyć się mogą. Tyle tylko że czasami czeka potem pokuta. Ale to historia już na inną opowieść.

Tekst i fot. Marek Perzyński